poniedziałek, 20 lutego 2017

BEZ OWIJKI: JA, NIEIDEALNA



Często słyszę pytanie, czy zdarzają mi się jeszcze kompulsy i czy moje życie na płaszczyźnie jedzenie-wygląd-akceptacja jest teraz usłane różami? No to mówię, jak jest - jak jest obecnie.

Ostatnie kilka miesięcy były dla mnie niezłym sprawdzianem tego, w jakim miejscu się znajduję i co udało mi się osiągnąć, jeśli chodzi o rozprawianie się z kompulsem. W moim przypadku ciąża wiązała się z ogromnymi wahaniami hormonalnymi, a co za tym idzie – z emocjonalnymi wzlotami i upadkami. To zaowocowało kilkoma istotnymi zmianami w moim życiu:

Przestałam ćwiczyć. Mimo iż ciążę znosiłam bardzo dobrze, a przed nią byłam aktywną osobą, to straciłam cały zapał do regularnych treningów. Oczywiście zdarzały się długie wypady na rowerach, wielokilometrowe spacery itd., ale sporadycznie. Większość czasu spędziłam na tyłku – taka prawda.

Zdrowe odżywianie poszło w odstawkę. Dodatkowo od początku ciąży byłam wiecznie głodna. Nie miałam problemów z wymiotami itd., w związku z tym jadłam sporo. Pod koniec II trymestru włączyła mi się faza na słodkie i śmieciowe żarcie. Jadłam witaminy, pożywne śniadania i obiady, ale batoniki, frytki z masą keczupu itd. to była konieczność. Wyedukowana, łapałam się za głowę i próbowałam z tym walczyć – bezskutecznie.

Tyłam i tyłam i tyłam. Szybko przestałam mieścić się w swoje ubrania, potem w pierwszy set ciążowy. Czułam to tycie całym swoim jestestwem. I to nie była kwestia ciąży, ale nadmiernego jedzenia. Tłuszcz odłożył mi się głównie na udach, tyłku, dalej na brzuchu, plecach i biodrach. Nie wiem ile kg miałam na plusie pod koniec ciąży, bo w Anglii jeśli naocznie nie widać otyłości, to waga nie jest tak istotna, jednak widziałam, że tak źle jeszcze nie było.

Można by pomyśleć, że poległam na całej linii!

Czas zamykać bloga i pogodzić się z porażką?

NIE!!! Uwierz, każdemu zdarzają się wzloty i upadki – mnie również. Jestem tylko człowiekiem. Ale o tym, że moje rady działają, świadczy to, w jakim miejscu znajduję się obecnie. Fakt – musiałam popracować nad swoim nastawieniem i postępowaniem, potrząsnąć sobą i dać sobie "po twarzy", postąpić według własnych rad, ale jestem na dobrej drodze, żeby po raz kolejny powiedzieć Ci „da się!”.

Kluczowa kwestia - czy zdarzały mi się kompulsy?

Owszem - jadłam śmieciowe żarcie w sporych ilościach
Owszem - zapuściłam się. Nie byłam Lewandowską skaczącą w III trymestrze ciąży jak kózka
Owszem - utyłam

Ale kompuls to nie sam proces, czynność polegająca na wchłanianiu jedzenia. Wielokrotnie podkreślałam i głęboko w to wierzę, że kompuls zaczyna się i kończy w głowie! Jedzenie jest tylko "dodatkiem".

Nie było jednak tak kolorowo. Przyznaję - nie mogłam się powstrzymać od jedzenia, które zwłaszcza w pierwszym okresie niszczyło mi psychę. Bo tycie, bo gruba, bo nie daję rady być fit ciężarówą. Znowu zaczęłam czuć TO brzemię. Przypomniałam sobie jak to jest. Więc TAK, kompuls był o krok, tuż tuż.

Jednak zaszła pewna istotna różnica.

Słowem-kluczem jest ODPUSZCZENIE, o którym nie raz wspominałam. Po akcjach typu "jestem gruba, nie tak miało być itd." powiedziałam sobie "babo, ogarnij się!". Przeanalizowałam na jakim etapie życiowym się znajduję, co czuję. Doszłam do wniosku, że nie mam siły walczyć ze swoimi pokusami. Pogodziłam się z tym, odpuściłam. Stwierdziłam, że nie jestem idealna i nie muszę być. 

To nie znaczy, że się rozgrzeszyłam, że zamieszkałam w kuchni. Postanowiłam jednak zrozumieć siebie w tej nowej sytuacji i dopasować się do niej. Pozwalałam sobie na grzeszki codziennie, ale nie miałam napadów niepohamowanego obżarstwa, nie pękałam w szwach, nie kończyłam libacji ze łzami w oczach. Nie straciłam szacunku do siebie. Jadłam więcej, niż powinnam, ale nie katowałam siebie przekleństwami, nienawiścią, szyderą. Jakoś czułam, że tak musi być, że to nie jest moment na przepychanie się ze sobą.

Skłamałabym, gdybym powiedziała, że czuję się komfortowo. Narzuciłam sobie na ramiona dodatkowy balast i ciężko na to pracowałam, by nosiło mi się go jak najtrudniej. I nie chodzi o wygląd, ale o zdrowie! Po ciąży moja kondycja była równa zeru, wszystko przychodziło mi z wysiłkiem. To mnie wkurzało. Zgagi, zaparcia itp. również nie należały do najprzyjemniejszych.

Ale wiesz co? W końcu nadszedł ten dzień, w którym zrozumiałam, że to już czas na kolejną zmianę. Po porodzie, jak ręką odjął odechciało mi się słodkiego i śmieciowego żarcia. Mój organizm dał mi znać, że koniec z lenistwem, czas brać się do roboty. Po połogu naturalnie udało mi się ustalić zasady gry i wprowadzić je w życie. Bez tragedii, bez paniki, bez strachu, bez wewnętrznego sprzeciwu. Nie dla świetnej figury - dla zdrowia. 

I tak działam do teraz. A jak? Zdradzę Ci w kolejnych wpisach.

Chciałabym, żebyś nauczyła się sobie odpuszczać, żebyś na spokojnie przemyślała, co jest dla Ciebie najważniejsze w życiu, jakie masz priorytety. A kiedy przyjdzie ten dzień - żebyś znalazła siłę, by dokonać zmian. Bez tragedii, bez paniki, bez strachu, bez wewnętrznego sprzeciwu. Ot tak.

M.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...